Recenzja: Chopin, Chopin!
czyli jak współcześnie przedstawia się mistrza fortepianu?

22 września do kin wszedł Chopin, Chopin! Film w reżyserii Michała Kwiecińskiego, jednego z najbardziej docenianych polskich producentów filmowych, tym razem nie dorównał oczekiwaniom fanów. Jedna z najdroższych polskich produkcji w historii w pierwszym weekendzie po premierze zarobiła jedynie 2 miliony złotych, przy budżecie przekraczającym 70 milionów, co jednoznacznie przypieczętowało jej porażkę.


Produkcja przedstawia 15 lat z życia Chopina – to znaczy okres od diagnozy do śmierci w 1849 roku. Bogata w postaci fabuła skupia w sobie zarówno doświadczenie paryskiego życia salonowego jak i podróże pianisty oraz jego zawody miłosne. Film zdaje się próbować konstruować rys psychologiczny postaci Chopina jako osoby umierającej, człowieka pogrążonego w muzyce, który zarówno jest jej do granic poświęcony jak i stara się odnaleźć inny cel swoich ostatnich chwil na ziemi. Produkcja uwypuklająca zarówno mistrzostwo kompozytora jak i bolesną samotność bohatera w niebanalny sposób podsumowuje jego dorobek, choć sam scenariusz zawodzi pod wieloma względami.

W kwestii fabularnej jest wiele zarzutów odnoszących się do najnowszej produkcji Kwiecińskiego. Pomimo iż akcja zaczyna się bardzo przyzwoicie a ciąg przyczynowo skutkowy prezentuje widzom najistotniejsze wydarzenia z życia Chopina po diagnozie, wraz z rozwojem zdaje się ona coraz bardziej przypominać szybkie, wymuszone wymienianie elementów z życia bohatera. Poza tym, wbrew temu, że akcja jest ułożona w porządku chronologicznym, wydaje się być zespołem nie mających niczego wspólnego ze sobą wycinków. Przejście pomiędzy jedną sceną a następną dyktuje blackout, co raczej nie należy do elementów cenionych we współczesnym kinie, tak długo jak nie jest to zabieg funkcjonalny. Kolejnym zarzutem w kwestii fabularnej jest jej rozciągnięcie. Koncept przedstawienia Chopina jako osoby zmagającej się z chorobą wyznaczył ramy czasowe filmu, trzeba jednak przyznać, że podczas oglądania zmiany widoczne są jedynie w postaci Fryderyka. Mam tu na myśli, że w filmie zwyczajnie nie da się zauważyć upływu czasu, sygnalizowany jest on jedynie kilkukrotnie i to w dialogach. Niespójność akcji po czasie staje się nużąca do tego stopnia, iż zasadniczo oczekuje się końca seansu. Produkcja jest bardzo długa, nieproporcjonalnie do jakości scenariusza. Oczywiście współcześnie filmy stają się coraz dłuższe, mam jednak wrażenie, że oglądałam wiele o podobnym czasie trwania, z czego w przypadku niektórych seans potrafił sprawiać przyjemność i nie przemęczać widza.

Innym zarzutem wobec Chopin, Chopin!, także częściowo związanym z jego fabułą, jest ilość bohaterów. Zrozumiałym jest, iż w życiu wielkiego kompozytora pojawiło się wiele istotnych dla jego biografii figur, jednak nieumiejętność ich wprowadzania zakończyła się chaosem na ekranie. Niektóre, nawet istotne postaci szybko przybrały formę epizodycznych. Z samego seansu ciężko jest też wybrać kilka najważniejszych, jako że czas ekranowy musiał zostać podzielony pomiędzy nie wszystkie i samego Chopina. Wprowadzanie większej ilości aktorów, których parę linijek tekstu, z całym szacunkiem do wszystkich grających w filmie, nie zmienia ani tym bardziej nie wnosi niczego do fabuły, to zbędny wydatek i kolejne minuty. Niekiedy warto jest się jednak ograniczyć do kilku postaci i zrealizować godną obejrzenia produkcję, bo przeładowanie, tak jak w tym przypadku, prowadzi widzów jedynie do zagubienia w fabule i ogólnego zawodu filmem.

Z pozytywów, zdecydowanie należy wymienić kostiumy i scenografię. Nie da się ukryć, że Chopin, Chopin! zrobiony został z rozmachem. Paryskie ulice, Majorka, katedra, w której bohater schronił się z George Sand, były zaaranżowane na najwyższym światowym poziomie. Podobnie paryskie salony, samo mieszkanie mistrza czy elementy nawiązujące do Wiosny Ludów. Wszystko były bardzo realistyczne, co zdecydowanie mogłoby służyć zatopieniu się w fabułę, gdyby takowa bardziej zajmowała. Podobnie kostiumy, to znaczy głównie fraki i olśniewające suknie skontrastowane z łachmanami najuboższych, także w fantastyczny sposób budowały obraz realiów dziewiętnastowiecznego Paryża. Dopracowane w każdym detalu charakteryzacje, w tym ta najważniejsza, dotycząca chorującego Fryderyka, były jednymi z niewielu wartych uwagi elementów. Tak jak już wspomniałam, kreacja chorującego utrzymywała wrażenie upływu lat, co bardzo pomagało odnaleźć się w reżyserskiej koncepcji.

Odnosząc się do samej postaci Chopina i konceptu producenta w tej kwestii, uważam, że zdecydowanie za mocno skupiono się na budowie portretu psychologicznego postaci. Oczywiście Fryderyk był tu najważniejszym z bohaterów, jednakże penetracja jego życia emocjonalnego nie dość, że rzadko korespondowała z pozostałymi scenami, to także niewiele odkrywała. Przykro jest mi to stwierdzić, jednakże w trakcie seansu miało się wrażenie, że twórcy usilnie próbują odnaleźć nowy sens rozumienia biografii, który jednakże nigdy odkryty nie został, a jedynie wydłużał produkcję.

Odchodząc odrobinę od krytyki, bardzo doceniam wielokrotne podkreślanie roli instrumentu w życiu Chopina, jako jedynego elementu nadającego mu sens istnienia. W tym miejscu warte docenienia są także bardzo odważne ujęcia, w których aktor rzeczywiście gra na fortepianie. Zwracając uwagę na fakt, iż postać przez niego odgrywana do dziś jest jednym z najbardziej znanych kompozytorów o oryginalnej technice łączenia dźwięków, jestem pełna podziwu wobec tak realistycznych prób przedstawienia jego umiejętności. Pozostając przy samym Fryderyku, jestem przekonana, że największą zaletą Chopin, Chopin! jest gra aktorska Eryka Kulma. Aktor w porywający sposób niejako sprzedał swoją postać ukazując we Fryderyku zarówno jego szaleńczy sposób postrzegania świata jak i głębokie uczucia nim miotające. Choć scenariusz ograniczył mu pole do rozwoju, aktorowi mimo wszystko udało się przedstawić wiarygodnego Fryderyka Chopina, którego postać na dobre zapisała się w polskiej historii. Kulm ukazał mistrza fortepianu jako artystę, człowieka wrażliwego na otaczający go świat, często maskującego własne emocje pod przykrywką żartów czy uśmiechu. Na uwagę zasługuje tu także jego interpretacja relacji Chopina z fortepianem, przy którym w samotności odkrywa nowe połączenia dźwięków.

Chopin, Chopin! to nieudana próba przedstawienia życia jednego z najbardziej znanych Polaków. Niestety, pomimo wysokiego budżetu i wielu talentów w obsadzie, źle napisany scenariusz skazuje tę produkcję na porażkę. Piękna scenografia, czy niemożliwa do podrobienia muzyka nie wystarczyły, abym mogła nazwać ten film wartym obejrzenia. Nie da się ukryć, iż tli się w nim spory potencjał, widoczny chociażby w desperackich próbach zgłębienia psychologii postaci, Chopin, Chopin! jest daleki ideałowi. Choć nie należy do najgorszych filmów w historii polskiego kina, z uwagi na straty poniesione przez producenta, na długo zapisze się w jego historii.

Bibliografia:
Chopin, Chopin! (2025) – Filmweb
Najdroższy polski film od lat. „Nawet nosa nie uszanowali”
Kosztował 72 mln złotych. Na razie zarobił skromne 2 miliony. Klapa?
