W Ogólności

Gazetka Uczniów III Liceum Ogólnokształcącego im. Marynarki Wojennej w Gdyni

Recenzje

Przegląd kulturalny

Julita Pietroń

Tym razem odejdziemy trochę od muzyki i literatury, na rzecz nowości serialowych i dwóch klasyków ze świata gier. Ale na dobry początek…

Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie otworzył Netflixa o niepoważnej godzinie i nigdy nie obejrzał serialu ciągiem.

Ja kamieniami rzucać nie będę. Cień i Kość okazało się prawdziwym hitem w zaledwie parę dni. Pierwszy sezon, liczący sobie 8 odcinków, doczekał się premiery 23 kwietnia tego roku, przyznaję, że obejrzałam jednym haustem w kilka godzin i nie żałuję. Eric Heisserer (reżyser) popisał się rozmachem, jeśli idzie o klimat i fakt, że serial stanowi połączenie kilku serii powieści autorstwa Leigh Bardugo – trylogii pod tym samym tytułem co serial oraz dwóch książek z cyklu „Szóstka Wron”. Słowem – jest to podróż do uniwersum kreowanego praktycznie całą flagową twórczość Bardugo.

Jeśli kiedykolwiek szukaliście realistycznego fantasy, mocno zarysowanej walki między światłem a mrokiem, a do tego klimatu carskiej Rosji i fabuły osadzonej w światku przestępczym, która miesza się z wielkimi zagrywkami na światowej scenie politycznej – przedstawiamy Cień i Kość.

Serial opowiada o Alinie Starkov – młodej kartografce, która chce zrobić wszystko, by nie zostać rozdzielona od przyjaciela z sierocińca, Mala Oretseva, który zostaje wyznaczony do korpusu tropicieli, który przejdzie przez mroczną Fałdę. W tym celu postanawia podjąć się przeprawy. Równocześnie, po drugiej stronie dziwnego wytworu, poznajemy Kaza – właściciela klubu i zarazem sprytnego złodzieja z klasą. Wraz ze wspólnikami – Jasperem i Inej – pragną stać się na tyle bogaci, by wreszcie być naprawdę wolnymi. Część z nich nawet dosłownie. Przed nimi pojawia się zlecenie za sumę marzeń i to właśnie ono pchnie ich ku niebezpiecznej przygodzie.

O ile drugi wątek wybrzmiał mi mocno klimatem książek z trylogii Niecni DżentelmeniScotta Lyncha, którą uwielbiam i gorąco polecam, o tyle drugi jest typową walką między złem a dobrem. Takie teen drama osadzone w dziwnym świecie à la steampunk. Już po Wiedźminie było widać, że Netflix poszukuje własnej Gry o Tron i trochę też z takimi nadziejami siadałam do ich nowej produkcji. Zawiodę Was – to nie stało nawet obok tego. Serial nie posiada błędów Wiedźmina, jak choćby niejasnego rysu co się dzieje w jakiej przestrzeni czasowej i ma postacie, do których powzdycha również laik. Fałda, czyli mroczny twór pełen niebezpieczeństw, z którego mało kto powraca, wygląda tak autentycznie, jak tylko przedstawić można ogromną, czarną ścianę mgły. Scenografia tego serialu to majstersztyk. Atmosfera świata przedstawionego piękna, historia niezwykła, a zarazem… obrzydliwie przewidywalna. Produkcji nie można wiele zarzucić. Klimat carskiej Rosji, który był inspiracją przy tworzeniu Ravki przez Bardugo, w fantasy jest czymś tak nietypowym, że o oklepanym motywie mówić nie można. Pozostałe krainy również mają swój motyw przewodni – od Skandynawskiej Fjerdy po mieszankę Holandii i Las Vegas w Ketterdamie. Wszystkie z nich są pięknie zrealizowane, a widz dostaje obraz naprawdę dużego świata, który żyje własnym życiem i drugi plan wcale nie jest lekceważony jak w wielu innych produkcjach. Nie ma tu mieczy czy smoków, za to są gangsterzy i świetni strzelcy, jak choćby Jasper, do którego niemal od razu czuje się dziwny rodzaj sympatii. Zamiast czarodziejów mamy Griszów, którzy magii nie uprawiają – ich zdolności nazywane są Małą Nauką.

Serial zachwycił, mnie osobiście, również obsadą. Ujrzenie Bena Barnes’a (serialowy generał Kirigan) w nowej produkcji Netflixa było prawdziwą magią i o ile to Alina, grana przez Jessie Mei Li, budzi największą sympatię i wydaje się najciekawszą postacią (nie jest wszechwiedząca, próbuje się nie pogubić, a zarazem nie jest jakoś dziwnie uparta i nie irytuje jak wiele mocno zarysowanych postaci kobiecych – tak, drogi Netflixie, feminizm nie polega tylko na tupaniu nogą!), o tyle, gdy tylko pojawiał się na ekranie, skradał swoją aurą uwagę całkowicie. Ten duet to prawdziwe złoto. Barnes nie ma jakoś szczególnie bogatej biografii, jeśli idzie o wysokobudżetowe, udane produkcje (przykro mi, ale jak przystojny by nie był, Dorian Grey był filmem kiepskim), jednak w tym serialu prezentuje umiejętności aktorskie na poziomie tak silnym, że jesteśmy w stanie uwierzyć w każde słowo postaci bez względu na to, czy akurat kłamie, czy mówi prawdę.

Nasi złodzieje nie są wcale gorsi! Kit Young (Jasper), Freddy Carter (Kaz) oraz Amita Suman (Inej) w swej różnorodności tworzą zgrane trio, a ich charaktery mają cechy przewodnie, które są wyforsowane na pierwszy plan, zachowując przy tym wciąż jakąś głębię – zwłaszcza w przypadku Kaza (który do złudzenia przypomina mi Locke’a Lamorę z Niecnych Dżentelmenów, przysięgam). W pewnym momencie pojawia nam się też trzeci wątek w wykonaniu Danielle Galligan (w roli Niny Zenik) oraz Calahana Skogmana (Matthias Helvar). Chyba najpiękniejsza realizacja love & hate relationship z jaką kiedykolwiek się spotkałam. Zwykle takie kontrasty są budowane w bardzo sztuczny sposób, tu są one poprowadzone znacznie wiarygodniej, a Nina kupuje nas naturalnym sarkazmem, widocznym nawet w jej oczach.

Podsumowując – czy warto obejrzeć? Koniecznie! Ale subiektywnie zaznaczę, że to było lekkie fantasy z przewidywalnym rozwinięciem akcji i nieco sztampowym ukazaniem walki mroku i światła, niby narzuconym przez fabułę powieści, ale trochę zbyt banalnym dla bardziej wymagającego widza. Dobra produkcja na spędzenie pół dnia i odstresowanie. Pozostaje czekać na drugi sezon.

Tymczasem w świecie gier również dzieje się. I dzieje się ciekawie. Przed Wami dwa klasyki gier komputerowych, które doczekały się remake’ów oraz kolejnych części.

Świat gier nie próżnuje, podczas pandemii coraz głośniej było o zbliżającym się S.T.A.L.K.E.R. 2 od ukraińskiego GSC, czy też Resident Evil Village, które doczekało się swojej fali ciekawostek zaraz po premierze Cyberpunka 2077. To drugie premierę miało stosunkowo niedawno i już doczekało się dodatkowych modów (zabijanie antagonistów łapką na muchy zamiast nożem w środowisku fanów stało się memem, którego nikt już nie wyprze z pamięci).

Resident Evil postanowiło pozostać w konwencji narracji pierwszoosobowej, którą ta seria gier, gatunkowo podpadających pod horror, wprowadziła dopiero w siódmej części z 2017. Pierwsza gra z tej serii na rynku pojawiła się w 1996 i wiele się od tego czasu zmieniło. W najnowszej części (premiera miała miejsce 7 maja), gracze klasycznie dostaną do ręki broń palną i nie tylko, ale różnorodność antagonistów i potworów jest znacznie większa niż w poprzednich częściach. Twórcy gry udoskonalili sposób strzelania, sprawiając, że przeładowanie broni trwa, ile powinno, a o byciu Rambo nie ma mowy – broń ma odrzut, między strzałami mija czas, garda jest niemniej ważna niż atak. Do tego grafika, zdecydowanie robiąca dobre wrażenie. Dopracowane wizualnie szczegóły i światło, które buduje niezwykły, gęsty i mroczny klimat, jaki porwie każdego fana gatunku. Gracz wciela się w Ethana Wintersa, jego zadaniem jest odnalezienie Rosemary (córki znanej z poprzednich części) i uratowanie jej z wioski zarządzanej przez czterech zmutowanych lordów, z których każdy posiada swoją twierdzę. W trailerze gry możemy zobaczyć lady Dimitrescu, wysoką arystokratkę przypominającą wampira, która zarządza zamkiem osadzonym nad wioską.

Do łask powrócić ma także kultowy tytuł Mass Effect od studia BioWare. Gra doczekała się tzw. Legendary Edition, na której znalazł się remake 1., 2. i 3. Części na grafikę nieco mniej odbiegającą od dzisiejszych standardów. 

Pierwsza część została wydana w 2007, co technologicznie stanowi dosyć odległe czasy, więc nic dziwnego, że twórcy postanowili pokusić się o remake. To właśnie ona stawiała na RPG-owe rozwiązania mechaniki walk, od których twórcy nieco odeszli w kolejnych częściach, stawiając na mocniejszy klimat gier akcji, nie wyzbywając się jednak wszystkich mechanik tego typu. Gra oferuje system moralny, który w ciekawy i przyjemny sposób pomaga wczuć się w klimat i prowadzić bohatera. Dokonania z poprzednich edycji przechodzą na nowe, co jest zdecydowanie plusem tej gry.

Mass Effect to franczyza growa, opowiadająca o dalekiej przyszłości, gdzie ludzie nie są jedyną rasą w galaktyce. Akcja zaczyna się misją dla Sheparda – bohatera, w którego się wcielamy – która pozwoli mu zostać Widmem, czyli elitarnym agentem na usługach rady, która porusza w tej grze sznurkami. Podczas tej misji wszystko jednak się psuje i pojawia się nowe zagrożenie – Żniwiarze, będący mechaniczną rasą, która co kilka miliardów lat wybija wszystkie rozwinięte cywilizacje. Fabuła czwartej części jeszcze nie jest do końca znana, a jej premiera wciąż nie została zapowiedziana. Twórcy dopiero zaczęli prace nad grą, pierwszy raz wzmianka o niej padła w grudniu zeszłego roku, więc jest to istna świeżynka. Co nie zmienia tego, jak wielkie oklaski należą się twórcą za najnowszą edycję, która cieszy oko zachowując przy tym elementy oryginału, uznawanego już za klasyka gatunku praktycznie.

Bibliografia:

https://www.youtube-nocookie.com/embed/btFclZUXpzA?rel=0&autoplay=0&showinfo=0&enablejsapi=0
https://www.youtube-nocookie.com/embed/y211YBxqfxQ?rel=0&autoplay=0&showinfo=0&enablejsapi=0
https://www.youtube-nocookie.com/embed/Lg-Ctg6k_Ao?rel=0&autoplay=0&showinfo=0&enablejsapi=0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *