Recenzja: Grzesznicy
czyli jak poszukuje się wolności w świecie „białych ludzi”?

Pomimo, że mamy dopiero koniec maja i przed nami jeszcze wiele nowości na srebrnym ekranie, ze strony recenzentów (a nawet krytyków filmowych), słyszy się coraz częściej, że to właśnie „Grzesznicy” zostaną najlepszym filmem 2025 roku. Ryan Coogler to wielokrotnie nagradzany amerykański reżyser, który swoje pierwsze sukcesy odnotowywał już w 2013 roku, jako zaledwie 26 letni twórca. Do jego dorobku należą także wysokobudżetowe produkcje z uniwersum Marvela, mimo tego najbardziej znany jest z prezentowania świata z perspektywy afroamerykańskiej, co szczególnie wybija się w jego najnowszym filmie.


„Grzesznicy” to horror opowiadający historię braci bliźniaków z lat 30. XX wieku, którzy powracają do swoich rodzinnych stron w Luizjanie po pobycie w Chicago. Mężczyźni odnawiają dawne znajomości by z wykorzystaniem nagromadzonej na północy gotówki otworzyć bar stworzony dla ludzi takich jak oni – ciemnoskórych. Na drodze do ich szczęścia stają jednakże demony rodem z luizjańskiego folkloru. Chociaż głównym tematem filmu pozostaje starcie z ciemnymi mocami, podprogowym przesłaniem produkcji staje się dyskryminacja, prowadząca do desperackiego poszukiwania szczęścia niemożliwego do osiągnięcia w świecie „białych ludzi”.
Jednym z największych atutów produkcji jest oryginalność wykorzystania gatunku horroru przez Ryana Cooglera. W przeciwieństwie do większości współczesnych filmów grozy opartych niemalże wyłącznie na scenach wysyconych krwią i ciemnością, omawiana w tej recenzji produkcja pozwala nam, widzom, delektować się niezwykle dopracowaną scenografią (do której jeszcze powrócę), pozostawiając niewiele miejsca dla typowej konwencji. Nie znaczy to jednakże, że grozy w „Grzesznikach” nie ma zupełnie. Napięcie narastające tu od pierwszych ujęć, ustępuje dopiero wraz z pojawieniem się napisów końcowych. Interesujący w tym przypadku jest także fakt, iż fabuła filmu nie koncentruje się zupełnie na rzezi, lecz na treściwej historii, opowiadanej w trakcie trwania sceny mordu. „Grzesznicy” nie przedstawiają ataku demonów, tylko tętniący życiem folklor Luizjański w oprawie kostiumów i papierosowego dymu, nie odbierając gatunkowi charakterystycznych napięć. Typowa konwencja filmu grozy zostaje tu uzupełniona o wartości i motywacje bohaterów odmienne od zwykłego prowadzenia ich na śmierć przez przypadkowe wydarzenia. Coogler skomponował sieć przyczynowo skutkową, dzięki której widz zatapia się w fabułę.

Kluczowymi dla utrzymania uwagi widza w „Grzesznikach” są z pewnością scenografia i niebanalne kostiumy, dzięki którym można się poczuć, jak uczestnik wydarzeń z minionego wieku. Stylizacja budynków odpowiadająca powszechnym wyobrażeniom związanym z wybranym okresem historycznym (lata 30.) zachwyca już od pierwszych scen. Nie można tu także pominąć pojazdów poruszających się wówczas po drogach i wielokrotnie ukazywanych w produkcji, jak również kreacji mniej oczywistych, ukazujących realia życia osób wykluczonych społecznie (np. więźniów). Podobnie ma się kwestia kostiumów. Sposób w jaki została dobrana garderoba poszczególnych bohaterów odpowiada ich statusowi społecznemu, kontrastując społeczeństwo białych ludzi i Afroamerykanów tak samo jak przybyszów z północy z lokalnymi mieszkańcami. Stroje niemal samodzielnie opowiadają historię postaci widzianych na ekranie, przez co kontrastów społecznych nie da się przeoczyć, ciężko jest zaprzeczyć, iż brudny strój w czarne pasy jednoznacznie definiuje więźnia, gdy idealnie wyprasowane garnitury świadczą o odmienności braci od obrazu społeczeństwa w ich rodzinnym miasteczku, a także podkreślają różnice między bliźniakami (kontrast kolorystyczny błękit – czerwień).

Ponadto, wyjątkowy klimat lat 30. ubiegłego wieku został uwydatniony przez fantastyczną wręcz ścieżkę dźwiękową. Główną rolą dźwięku jest tu przede wszystkim budowanie napięcia. Jest on ciągły, chociaż nie brakuje w nim elementów konwencjonalnej ciszy przed nagłym wybuchem rozpoczynającym scenę grozy. Mam tu na myśli, że choć w większości filmów cisza zapada dość rzadko, w „Grzesznikach” muzyka stale podbija dialogi zamiast być ich tłem, co sprawia, iż elementy ciszy są bardziej wyraziste. Ponadto, muzyka komponuje się z motywami folklorystycznymi. Wiara w jej diabelską siłę prowadzi do dwóch, moich zdaniem, najlepszych scen produkcji. Pierwsza, absolutnie fenomenalna, zasługuje na głęboki ukłon w stronę osób odpowiedzialnych za montaż. Przeplatanie się kilkudziesięciu stylów muzyki, zbiegających w zbiorową manifestację wolności, to prawdziwa kwintesencja sztuki. Jednakże ilość bodźców dochodzących do uszu widza zupełnie nie rozprasza, lecz przeciwnie, skupia go na fabule do tego stopnia, że sam staje się uczestnikiem imprezy. Druga ze scen – piosenka wampirów, choć przyprawia o dreszcz i kontrastuje ze stylem jazzowym zaprezentowanym w pierwszej przeze mnie opisywanej, wykorzystuje wiele elementów akustycznych, co paradoksalnie ją urzeczywistnia. Chóralny wykon staje się demonicznym hymnem, którego rytmu ciężko jest pozbyć się z pamięci. Co najważniejsze, unikalność ścieżki dźwiękowej pozwala widzom pozostać z filmem (a nawet w nim, w jego fabule) na długo po seansie. Głębokie napięcie połączone z ucztą dla zmysłów podaną w formie tradycyjnej muzyki zatrzymuje silne wrażenia emocjonalne, jakie produkcja wywiera ze względu na tak skrajne kontrasty. Jest ono także elementem uwydatniającym temat filmu, jako że wiodący jazz, to muzyka społeczności afroamerykańskich, uwielbiana przez „białą społeczność”, wbrew wstrętowi do jej wykonawców.

Z omawianymi tu scenami muzycznymi nierozłącznie związane są efekty specjalne i praca kamerą. Nie potrafię wręcz wyrazić podziwu, jaki wzbudziły we mnie umiejętności strony technicznej wykonania „Grzeszników”. Jednym z kluczowych tu elementów jest fakt, że jeden aktor (Michael B. Jordan) odgrywał role dwóch braci często występujących w tej samej przestrzeni, co staje się praktycznie niezauważalne dzięki kunsztowi montażu. Mistrzostwo w łączeniu elementów nagrywanych w różnych kostiumach szczególnie zaskakujące było dla mnie w scenie, w której bracia palą jednego papierosa podając go sobie nawzajem. Jestem pod ogromnym wrażeniem nakładu pracy jaki trzeba było włożyć w uzyskanie takiego efektu, co stanowi o klasie produkcji. Ponadto, nie byłabym sobą, gdybym w kwestii samego rozplanowania produkcji nie odniosła się do kosztów wykonania podobnych scen. Muszę przyznać, że spryt z jakim reżyser w bardzo naturalny sposób unikał zestawiania braci przed kamerą w tym samym momencie, wzbudza mój szacunek. Wiadomym jest, że wklejanie postaci z dopracowaniem światła na nią padającego jest bardzo kosztowne, dlatego też podkreślam istotę zabiegów Cooglera, dzięki którym budżet produkcji wyniósł przyzwoite 90 milionów dolarów. Powracając jednak do samego wykonania filmu, podobne mistrzostwo łączenia ujęć można zaobserwować w scenie występu Sammiego, gdzie pojawiają się duchy z innych epok. Tu połączenie płynnego ruchu kamery stawiającego widza w perspektywie uczestnika wydarzeń, przemieniając go następnie w obserwatora, idealnie komponuje się z fantastycznie wykonanymi efektami płomieni i znikającą pod wpływem ich obecności szopą. Jeżeli chodzi o wykonanie samych demonów oraz powiązanych z ich działalnością efektów, zostały stworzone na światowym poziomie, w czym swój udział mają także charakteryzatorzy. Osobiście nie przekonał mnie motyw czerwonych wampirzych oczu, aczkolwiek jestem w stanie zrozumieć intencję reżysera.

Pomimo iż podziwiam grę aktorską zdecydowanej większości przedstawionych postaci, pozwolę sobie wymienić jedynie część najbardziej imponujących ról. Na czoło wysuwa się tu rzecz jasna Michael B. Jordan. Coogler postawił przed aktorem naprawdę trudne wyzwanie, któremu zapewne nie łatwo było sprostać. Zrozumienie postaci ze strony aktora jest wymagające w przypadku przybierania cech jednego bohatera, nie mówiąc już o dwóch z pozoru podobnych, lecz paradoksalnie skrajnych charakterach. Jednym z największych atutów jego gry, pomijając autentyczność odwzorowania obu braci Moore, były pozbawione sztuczności emocje. Michael B. Jordan perfekcyjnie dostosowywał się do motywów wiodących sceny, co zostało niezwykle dobrze ukazane w scenie nagłej histerii jednego z braci. W kwestii aktorstwa ciężko jest także pominąć rolę Jacka O’Connella, czyli fanatycznego przywódcy wampirów. Przedstawiane przez niego spektrum zachowań, połączone z szaleństwem uśmiechu wykreowało obraz postaci przerażającej, idealnej do przewodzenia złym mocom. Ponadto, nie śmiałabym tu także pominąć wspaniałych wykonów Milesa Catona, czy subtelnego akcentu humorystycznego skondensowanego w postaci odgrywanej przez Buddy Guy’a. Osobiście jestem jednakże szczególnie ujęta pracą Wunmi Mosaku, która perfekcyjnie wcieliła się w rolę Annie, zajmującej się nadnaturalnymi zjawiskami. Tajemniczość jej postaci połączona z głębokimi przekonaniami perfekcyjnie przedstawiła obraz silnej, Luizjańskiej kobiety, która nie bała się spojrzeć w oczy śmierci.

„Grzesznicy” to horror zupełnie odbiegający od współczesnego wyobrażenia tego gatunku. Dla Cooglera starcie z demonami nie jest głównym wątkiem fabuły – to podróż w głąb kultury dyskryminowanej. W świecie „białych ludzi” nie było miejsca dla takich, jak większość bohaterów produkcji. Wspaniale wzbogacony muzyką, folklorem i niebanalnym wykonaniem efektów specjalnych film, to historia dążenia do wolności. Bracia podróżujący po świecie odnajdują ją dopiero na obrzeżach rodzinnego miasteczka, aby przekonać się, że najstraszniejsza noc ich życia mogła okazać się być tą najpiękniejszą – tą w której byli wolni i tańczyli z tymi których kochali.

Bibliografia:
