W Ogólności

Gazetka Uczniów III Liceum Ogólnokształcącego im. Marynarki Wojennej w Gdyni

Wywiady

Wywiad z p. Agnieszką Skalską c.d.

R: Ostatnio miała Pani tę serię, można powiedzieć, pechowych zdarzeń. Żebro, ponownie żebro, później operacja ręki.

AS: Tak. Mam nadzieję, że już się skończyło, ale, jak to mówią, pesel gniecie.

R: Faktycznie… Skoro już jesteśmy przy tych plusach ujemnych szkoły, to Pani nie ma oporów przed komentowaniem takich różnych jej absurdów, jak np. fragmenty podstawy programowej.

AS: Często powinnam ugryźć się w język, ale rzeczywiście ich nie mam. Lata praktyki nauczyły mnie tego, że podstawa programowa zmienia się bardzo szybko – używam już chyba szóstej wersji podręczników, a z tymi zmianami wiąże się zawsze ogromny bałagan. Mam wrażenie, że czasem ktoś do końca nie wie, co jest w podstawie, a czego nie ma. Matematyka jest na szczęście takim przedmiotem, że zawsze można zrobić więcej niż jest w tej podstawie i to nie zaszkodzi, a przynajmniej taką mam nadzieję. Chodzi o to, żebyście byli przygotowani na wszystkie możliwości – pamiętam rok, w którym było powiedziane, że nie ma brył wpisanych w bryły, a nagle się okazało, że na maturze był przekrój takiego wpisania kuli w ostrosłup. Wytłumaczenie CKE brzmiało, że to przecież był przekrój i geometria płaska. A nie do końca tak to działa, bo trzeba to sobie umieć wyobrazić. Zdarzają się właśnie takie nieścisłości wynikające z pobieżnego skreślania pewnych elementów z podstawy programowej. A matematyka jest takim ciągiem zdarzeń – tam nie można tak „na pałę” wykreślić pewnych rzeczy, bo to się ściśle wiąże z innymi działami. Wtedy w tych działach i tak trzeba to wprowadzić, bo inaczej nie zrobi się jakichś zadań. To jest efekt wykreślania na kolanie, za szybko, bez zastanowienia i spojrzenia na całość. Dlatego ja zawsze mówię, że Wy macie potrafić myśleć i macie mieć taką wiedzę, żeby potrafiła Wam to wszystko wyprostować.

R: A gdyby miała Pani właśnie zaproponować jakieś zmiany w podstawie programowej z matematyki, to co Pani przychodzi jako pierwsze na myśl?

AS: Dopuściłabym kalkulator graficzny do matury z matematyki. On wcale nie powoduje, że wy przestajecie myśleć. Jeżeli są pewne możliwości, że można sobie narysować wykres i pomóc kalkulatorem graficznym, to nie wiem, czemu nie można z tego skorzystać. Patrząc na to, co jest wam potrzebne na studiach, to jednak w profilach rozszerzonych przywróciłabym całki. Kiedy zaczynałam pierwszy rok pracy, to jeszcze były one w programie. W tej chwili długo, długo ich nie ma. Przez jakiś czas nie było nawet pochodnych, gdzie nie widzę studiów bez znajomości pochodnych.

R: A jeśli chodzi o polski system szkolnictwa, to nieraz na lekcjach mówiła Pani o tym, że wspierałaby Pani wprowadzenie modelu szkoły bez ocen. Jak to Pani argumentuje? Jak widziałaby Pani taką rzeczywistość wręcz alternatywną?

AS: Musicie być jakoś oceniani, rozróżnialni, ale ocenoza, która jest w tej chwili w naszym polskim systemie, jest przestarzała. Jeśli już mają być jakieś oceny, niech zostaną w procentach i po prostu macie wynik procentowy na koniec roku, tak jak z matur. Uczeń uzyskał 65%, uzyskał 78% i koniec, nie przestawiajmy tego na oceny, to po pierwsze. Po drugie, byłabym za tym już trochę takim systemem studenckim, że na przykład macie tydzień takiej swego rodzaju sesji po dwóch miesiącach – jednego dnia polski, następnego dnia matematyka itd. Co prawda dla matematyki, nie wiem, czy to byłoby dobre, natomiast wy – uczniowie – powinniście dzięki temu zmienić podejście, zdać sobie sprawę, że uczycie się dla siebie, nie dla ocen, nie dla rodziców, nie dla tego wyniku procentowego, tylko dla wiedzy. Wtedy zupełnie inaczej by to wszystko funkcjonowało. Teraz jak nie ma bata, to wy przestajecie cokolwiek robić, a w matematyce luki są niewybaczalne, bo potem wszystko dalej leci. Więc nie wiem, czy byłby to zupełnie dobry system, natomiast ja na pewno zrezygnowałabym z przechodzenia na te oceny 5, 6, 4. Rozwiązałoby to też to końcoworoczne „a, bo mi brakuje pół procenta do piątki…” i jęczenie, chodzenie. Masz tyle procent, koniec, na tyle przyswoiłeś wiedzę. Byłoby to też bardziej sprawiedliwe, bo patrząc na rozpiętość ocen, to właściwie nie można porównać trójki, 56% do trójki 65% – to jest przepaść.

R: A odnośnie do tego, że mamy się uczyć dla siebie, nie dla ocen, to jak Pani to uzasadnia, dlaczego powinniśmy się uczyć i czego warto się uczyć?

AS: Nie da się nikogo niczego nauczyć, jeśli on sam tego nie chce. W każdej klasie można znaleźć co najmniej trzy, cztery osoby takie, które nie uczą się dla siebie, tylko właściwie zawsze się zastanawiam dlaczego. Czemu dla siebie? Bo to, co się robi z przymusu, nigdy nie zostaje długo w głowie. Jest takie powiedzenie, że „z niewolnika nie ma pracownika” i tak naprawdę, jeżeli sami nie zrozumiecie, że wam jest potrzebna ta matma, żeby zrobić ukochaną chemię, to to nie będzie działać. Czasem w życiu trzeba zrobić rzeczy, których się nie lubi i których nie chce się robić, przełknąć je jak tą gorzką pigułkę, żeby potem móc się skupić na tych, które sprawiają frajdę. Niektórych przedmiotów musicie się nauczyć po to, żeby te, które kochacie, zrozumieć. I to jest chyba wszystko – po prostu musicie wiedzieć, do czego w życiu dążycie. Jesteście młodzi, szukacie i też nie możecie się skupić, bo czasem się okazuje, że to, co wam się wydało w wieku 14 lat, w wieku 19 lat już nie do końca ma sens. Po rozmowie z niektórymi z was wiem, że tak jest – te osoby zmieniły swoją ścieżkę z medycyny na coś zupełnie innego. Dlatego jest ta szkoła średnia, która pokazuje wam różne etapy, różne przedmioty, różne możliwości.

R: Takiej własnej motywacji do nauki z powodu braku konkretnych celów nie mają zwłaszcza małe dzieci i wtedy bardzo ważne jest wsparcie i nauczycieli, i rodziców.

AS: Powiem tak, małe dzieci bardzo chętnie się uczą, matematyki zwłaszcza. Sześciolatkowie, czterolatkowie, oni się prześcigają, kto umie dalej liczyć. Ich matematyka fascynuje. Matematyka jest poukładana, tam wszystkie reguły są jasne, a dzieci lubią jasne reguły. Myślę, że dużą krzywdę dzieciom w naszym systemie robi to, że mają panią, która uczy ich wszystkiego. Z jednej strony dobrze, bo czują się bezpiecznie, ale tak jak teraz weszły osobne panie od angielskiego, od gimnastyki korekcyjnej, religii, to może warto pomyśleć o tym, że właściwie tej matematyki też powinien uczyć ktoś, kto potrafi te małe dzieci nią zainteresować, a nie do niej zniechęcić. Pamiętam z mojej klasy licealnej, że sześć moich koleżanek poszło na nauczanie wczesnoszkolne. To były dziewczyny, które były najsłabsze z matmy w klasie, więc mam takie przeczucie, że one mogą uczyć te dzieci trochę po macoszemu.

R: Możliwe, ale jednocześnie poziom wiedzy wymagany od nauczyciela na tym etapie nie jest zbyt wysoki.

AS: Tak, ale nie wiem, co się dzieje, bo tak jak mówię, patrzę na te dzieci w piaskownicach, w domu, przed domem, które się prześcigają w tym, kto umie dalej liczyć. Chwalą się tym, co potrafią z matematyki, że już umieją mnożyć, dodawać. One się tym chwalą, nie chwalą się nowym wierszem z polskiego, nie, nie. Natomiast w którymś momencie dzieje się coś złego – może wynika to z tego, że matematyka naprawdę wymaga systematyczności? Jak się jeden klocek domina przewróci, to potem ta matma się staje dziwna, niezrozumiała. Być może w tym leży problem i może dlatego tyle osób nie zdaje matury z matematyki – tam nie można się douczyć z doskoku. Tam trzeba poukładać te wszystkie klocki na swoje miejsca i dopiero wtedy to działa.

R: Możliwe i jest też taka kwestia, że owszem, tak, jak Pani mówi, matematyka jest interesująca, ale teraz w związku z tym, że mamy smartfony i tym podobne urządzenie, to w zasięgu ręki jest milion innych konkurencyjnie interesujących rzeczy. Niektórzy skupiają się na nich.

AS: A żyjemy tu i teraz. Macie inne możliwości i tam w tych waszych smartfonach też jest dużo matematyki.

R: Pani łączy rolę nauczycielki z rolą rodzicielki, prawda? Czy udało się Pani zarazić własne dzieci bakcylem matematyki?

AS: Moje dzieci ewidentnie są matematyczne, córka studiuje na Politechnice. Moje dzieci jednak nigdy nie dały mi się uczyć. Córka nawet przygotowując się do konkursów, czy to w podstawówce, bo brała udział, i to z sukcesami, czy to w gimnazjum, nigdy nie pracowała ze mną. Ona pracowała sama albo z nauczycielem w szkole. Mnie przez całą swoją karierę edukacyjną spytała może ze trzy razy. Mój syn trochę ze mną siedział nad matematyką w związku z tym, że musiał nadrobić zaległości, które uzyskał po przebywaniu na obozach kadry – on biega tak dość zawodowo. W klasie maturalnej bardzo bałam się o to, że on w końcu nie zda matury. To jest chyba największa moja porażka, jeśli chodzi o wynik maturalny – rozszerzenie z matematyki mojego syna. Ale jest matematyczny i poradził sobie świetnie na studiach, na których miał mnóstwo chemii i matematyki w pewnym stopniu też. Właśnie dlatego, że tę matmę miał gdzieś w tych żyłach, jak on to mówi.

R: A z ciekawości, na co syn poszedł?

AS: On jest na ochronie wód i zasobów wodnych. Został na Legionów, są to studia międzywydziałowe na oceanografii i geografii. Zajmuje się zarówno wodami gruntowymi, jak i wodami morskimi. Bada różne rzeczy związane z wodą. Bawi się tym i jest tam dużo chemii, którą miał tylko przez rok w liceum. Jednak właśnie dzięki znajomości matmy niektóre wzory chemiczne szybko mu się poukładały i zadziałały. Oboje są matematyczni, ale absolutnie nie dały mi się uczyć. Ale to chyba tak jest – najgorzej się uczy własne dzieci, bo gdzieś dochodzą emocje. „Jak Ty tego nie rozumiesz? Powinieneś to wiedzieć.”. Tam, gdzie są więzy krwi, inaczej pewne kwestie się odbiera.

R: Czy oferuje Pani jakieś rady, jak rozwijać w dzieciach zainteresowanie naukami ścisłymi, czy w przypadku Pani dzieci przyszło to samoistnie?

AS: Myślę, że można pewne elementy podrzucić poprzez jakieś dydaktyczne klocki, budowanie na etapie takiego malucha. Zadania logiczne, takie delikatne, jak ja to mówię, łamigłówki. Natomiast tutaj dużą rolę niestety, nie oszukujmy się, odgrywa szkoła. W momencie, kiedy dziecko trafi na nauczyciela, który uczy z pasją, to to się po prostu dzieje. Myślę, że dużo zależy przede wszystkim od ciekawości świata. Książki pozwalają poznać świat, a matematyka pozwala zrozumieć, jak on działa. Choć zapewne fizycy by się ze mną nie zgodzili, że to fizyka do tego służy… Zainteresowanie matematyką, podobnie jak każdą inną rzeczą, musi gdzieś ze środka wypłynąć – że to wam się podoba, jak te klocki wpadają na swoje miejsca.

R: Tak samo wydaje mi się, że wiele zależy od towarzystwa.

AS: Tak, od tego, w jakim się obracacie kręgu. To też was definiuje, bo towarzystwo pewnych rzeczy od was wymaga, a inne neguje. Natomiast buntujecie się też przeciwko rodzicom. To jest napęd całej cywilizacji – młode pokolenia zmieniają świat, bo się buntują. Dobrze, że tak jest, jednak zawsze trzeba umieć to wypośrodkować. Nie wiem jednak, nie potrafię powiedzieć, patrząc na was, jak siedzicie na korytarzu i każdy patrzy w swój smartfon, czy w tej chwili środowisko odgrywa jakąkolwiek rolę. Być może wy się tak porozumiewacie. Dla mnie jest to świat trudny do zrozumienia – zamiast ze sobą porozmawiać piszecie Messengerem. Smutne jest to, co widzę, jak idę korytarzem czy dyżuruję. Siedzi 7, 8 młodych ludzi i każdy ma swój telefon – to jest takie zjawisko czasów. Popatrzy się na autobus i ludzie, również starsi, siedzą w telefonach. Z książką rzadko kto. Ten świat wirtualny zawładnął naszym życiem. Ja też siedzę czasem w telefonie – z reguły szukam informacji. Aktualnie wiele o roślinkach do ogrodu, na przykład co zrobić, aby trawa była bardziej zielona. A mój mąż mówi, pomalować.

R: Bardzo pomocny człowiek. Według mnie, tym, co wyróżnia nasze szkolne środowisko jest to, że znacząca większość osób jest zmotywowana, by wynieść z tych lekcji jak najwięcej, a to jest atmosfera, która zdecydowanie sprzyja rozwojowi.

AS: Nawet jedna osoba w klasie może rozwalić atmosferę na lekcji, to jest prawda. Natomiast wy jesteście młodymi ludźmi zmotywowanymi na pewne cele. Wy przychodząc do tej szkoły już macie, a przynajmniej gro z was ma, jasno wytyczony cel. I o ile on jest wasz, to z wami absolutnie nie ma problemu. Wiecie, czego chcecie, co robicie. Natomiast gro tych młodych ludzi, bardziej chyba za namową rodziców, środowiska, trafiło do tej szkoły i to się zdarza coraz częściej. Nagle okazuje się, że to nie ich bajka, że oni nie chcą od świtu do nocy zakuwać tej biologii lub matematyki, tylko woleliby się bawić modelarstwem czy czymkolwiek innym. Natomiast ta szkoła ma to do siebie, że jeszcze większość uczniów, która jest w sali, chce się uczyć i chce zdobywać tę wiedzę i tak jak mówisz, to was też motywuje. Ta szkoła daje taki szeroki horyzont, pokazuje, co was  w przyszłości czeka.

R: A kiedy Pani uczyła się matematyki, to czy był taki dział, który wyjątkowo Pani lubiła, albo przeciwnie, taki, który bardzo Panią frustrował?

AS: Lubiłam bardzo kombinatorykę, może dlatego, że każde zadanie było inne i stanowiło wyzwanie. Wyjdzie, nie wyjdzie. Z mojej klasy, o, przypominam, profilu ogólnym, pięć osób poszło na matematykę, więc to był ewenement. Nasz matematyk powiedział, że on w życiu nie pomyślałby, że z takiej klasy osoby będą szły na matematykę – on był wręcz zły, że my po klasie ogólnej idziemy na matematykę. Nie było chyba działu, którego specyficznie nie lubiłam, ale wiem, że pierwszą w życiu dwóję, bo wtedy obowiązywał jeszcze system 2-5, dostałam właśnie z matematyki – mój matematyk zapytał mnie o definicję odcinka. Pamiętam, to jak dziś, wyszłam z sali i byłam po prostu przerażona, jak ja mogłam dostać z matematyki dwóję, bo nie znałam definicji odcinka. Na studiach z kolei pojawiło się trochę takich rzeczy abstrakcyjnych, przykładowo metody równań różniczkowych z metodą mechaniki klasycznej, które mi w ogóle nie leżały. Natomiast w liceum ja się bawiłam matematyką. Razem z dwoma innymi dziewczynami z internatu, które też były zafiksowane na matmie, potrafiłyśmy w klasie maturalnej usiąść i na przykład przez dwie godziny rozwiązywać zadania, a to były czasy, kiedy matematyka nie była obowiązkowa,  była przedmiotem  do wyboru. Siedząc w jednym pokoju, porównywałyśmy wyniki, bo nie można było ich nigdzie sprawdzić – nie było Internetu. Więc mnie matematyka bawiła. Nie może olimpijska, bo do tej nigdy nie sięgałam, natomiast bawiło mnie rozwiązywanie zadań.

R: Wracając do Pani wyboru pracy w szkole, a nie w jakichś korporacjach informatycznych, czy też na uczelni, to co Pani specyficznie lubi w pracy w szkole?

AS: Każdy dzień jest niespodzianką. Każda klasa to wyzwanie i nawet każda lekcja z tą samą klasą wygląda inaczej. Lubię nowe spojrzenie – uczę się od uczniów cały czas tego, w jaki sposób można widzieć matematykę. Miałam ucznia, który zupełnie inaczej widział bryły niż ja. On zawsze rysował rysunek na tablicy, a ja musiałam kucać pod tablicą, żeby zobaczyć bryłę, którą on rysował. Cały czas uczę się innego spojrzenia. Uczniowie są kreatywni, zaskakują i są fajni.

R: Dziękujemy. A skoro już jesteśmy przy wątku uczniów, to jakie są Pani kryteria na ucznia idealnego? Co bierze Pani pod uwagę?

AS: Nigdy nie zakładałam sobie, że coś musi być idealne. Uczeń nie może być idealny, bo wtedy ja byłabym niepotrzebna. Nie, absolutnie nigdy nie oczekiwałam idealnego, nie wiem, chłopaka, męża, dzieci idealnych lub uczniów. Absolutnie nie. Jeżeli uczeń ma chęć uczenia się, współpracy, to jest to fajny uczeń.

R: Skoro już poruszyłyśmy wątek takich bardziej abstrakcyjnych pytań, to gdyby mogła Pani widzieć świat w jednym kolorze, to jaki byłby to kolor?

AS: Moje pierwsze skojarzenie to błękit. Natomiast nie wiem, czy on za blisko nie leży szarego, więc chyba jednak wybrałabym odcienie zieleni ze względu na powiązanie z roślinami. Błękit to jest niebo i woda. To też są dwie rzeczy, które lubię – lubię przebywać w miejscach, gdzie mam niebieskie niebo i obok wodę. Natomiast chyba świat w odcieniach niebieskiego byłby trochę za blisko ponurego szarego, więc myślę, że chyba zostałyby zielone kolory.

R: To taki sielankowy kolor, który może być kojarzony z sielankowym okresem w życiu człowieka, jakim jest dzieciństwo… Czy jest jakieś konkretne wspomnienie z Pani dzieciństwa, które szczególnie na Panią wpłynęło?

AS: Moi rodzice. Moi rodzice nie mieli wykształcenia. To były te czasy, kiedy wiele osób kończyło szkoły zawodowe. Moi rodzice pracowali w gospodarstwie, więc mieli za to niesamowitą wiedzę życiową. Tato był samoukiem, który potrafił zrobić właściwie wszystko. Łącznie z tym, że wybudował nasz dom, naprawiał wszystkie maszyny. Oprócz tego znajdował czas, żeby pojechać z nami nad jezioro czy w góry na narty, co było wręcz wtedy na wsi niemożliwe. Jeździłam na nartach, które pewnie możecie w muzeum oglądać, na butach przyczepianych takimi rzemykami. Nie było wyciągów, tylko się wchodziło pod górę jodełką. To naprawdę było rzadkością, zwłaszcza mieszkając na wsi. Jeździłam też na kolonie, a wśród moich koleżanek to może ze dwie jeszcze jeździły. Dzieci na wsi pracowały – byłam wychowana przez tę pracę, ale też rodzice pokazywali mi, że są inne strony życia. Największym dla mnie autorytetem i wzorem, i tym co mnie ukształtowało, to byli ewidentnie moi rodzice – przez swoją pracę, postawę. Oprócz tego byli jeszcze społecznikami, szczególnie moja mama. Była zresztą w liceum ze mną na dwóch wycieczkach. To jeszcze były czasy, że rodzice mogli jeździć, a nikt nie chciał, więc moja mama zostawiała całe gospodarstwo, gdzie były zwierzaki, pod opieką mojego taty, i potrafiła jechać z moją klasą na tygodniową wycieczkę, żeby się ona odbyła. Na studniówce z kolei przynosiła nam jedzenie, bo to też były te czasy, kiedy rodzice to robili. A nasze gospodarstwo znajdowało się 38 kilometrów od mojej szkoły, bo byłam wtedy przecież w internacie. Zawsze byli, kiedy była potrzeba – myślę, że to najbardziej mnie ukształtowało.

R: Tylko pozazdrościć takich rodziców, aczkolwiek sama również mam cudownych. Kończąc naukę w szkole średniej, trwale zamykamy ten rozdział w życiu, jakim jest dzieciństwo. Towarzyszy nam pewien smutek, lecz także ekscytacja przed rozpoczęciem nowego rozdziału – nowego życia na nowej uczelni. Jednak przed tym wydarzeniem czekają nas bardzo długie wakacje. Czy może ma Pani jakieś wspomnienia, jak Pani spędzała te wakacje?

AS: Pamiętam moje wakacje – to były najdłuższe wakacje. W związku z tym, że mieszkałam na wsi i mieliśmy gospodarstwo, to dwa miesiące właściwie zawsze spędzałam, pomagając rodzicom. We wrześniu byłam na pierwszym studenckim wypadzie dla rocznika, był to taki obóz zerowy tak zwany, dla osób, które zostały przyjęte na studia z naszego wydziału. Poznałam tam wielu młodych ludzi, przeraziłam się, jak studenci mogą się bawić, natomiast pojechałam w Tatry i myślę, że gdyby ten wypad był gdziekolwiek indziej, to bym nie pojechała. Pamiętam, to do dziś – zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, niestety w negatywnym stopniu. Natomiast nie, poza tym to wakacje jak wakacje. Dodatkowo spotkania ze znajomymi – przyjeżdżali do mnie ludzie z internatu bardzo często. Dla mnie to były smutne wakacje – z osobami, z którymi przez cztery lata mieszkałam, żeśmy się zżyli, więc był płacz. Dodatkowo ja jestem rocznikiem, której matura się nie odbyła – to był pierwszy raz w historii, kiedy nauczyciele zastrajkowali, więc ja gdzieś chyba na przekór temu wszystkiemu zostałam nauczycielem.

R: Czyli Pani nie pisała matury??

AS: Pisaliśmy, ale tydzień później, natomiast były zupełnie inne tematy. To był zupełnie inny świat – wtedy matury układało kuratorium, w każdym województwie wyglądała ona inaczej. W naszym mieście jedna szkoła średnia z pięciu napisała maturę, czyli tematy były spalone, stąd musiały być przez tydzień ułożone nowe. Pamiętam do dziś ciszę, która zapadła, kiedy dyrektor wszedł na schody – my żeśmy stali na takim placu przed szkołą – i powiedział: „Jutro matura się nie odbędzie.”. Była grobowa cisza. Więc tę maturę tak wspominam, natomiast wakacje były i smutne, i wesołe.

R: Oby w tym roku do takiej sytuacji nie doszło.

AS: Nie, już myślę, że to się nie powtórzy.

R: Bardzo dziękuję za rozmowę.

AS: Dziękuję również. Wszystkiego dobrego. Dzień dobry! (do uczniów wchodzących do sali)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *