Wywiad z panią Agnieszką Skalską
Cytując wielkiego polskiego matematyka Stefana Banacha: „Matematyka jest najpiękniejszym i najpotężniejszym tworem ducha ludzkiego.” Porozmawiamy z Panią Agnieszką Skalską, która uczy w naszej szkole właśnie tego przedmiotu.
Redakcja: Chciałabym zacząć od takiej zasłużonej laurki dla Pani, bo mogę powiedzieć, że po tych czterech latach, to jakkolwiek walczyliśmy ciężko z niektórymi działami matematyki, to teraz przed maturą rzeczywiście stres jest mniejszy i czujemy się dobrze przygotowani.
Pani Agnieszka Skalska: Miło mi to słyszeć.
R: A ile właściwie lat zajmuje się Pani nauczaniem?
AS: W czerwcu będzie równo 27 lat odkąd pracuję w szkole, więc szmat czasu.
R: Czy mogłaby Pani opisać krok po kroku, jak wyglądała Pani droga, by zostać nauczycielem?
AS: Właściwie to myślałam o tym od najmłodszych lat, bo uczyłam lalki i misie jeszcze u siebie w domu. Byłam w liceum o profilu pedagogicznym i tam miałam już pedagogikę, psychologię. Mieliśmy jeden dzień praktyk w przedszkolu i to dało mi do myślenia, że na pewno nie chcę pracować z małymi dziećmi. Na studiach przez chwilę stwierdziłam, że nie będę nauczycielem, ale gdzieś z tyłu robiłam pedagogikę, psychologię, metodykę nauczania, bo stwierdziłam, że może życie różnie się różnie potoczyć i nauczycielem jednak zostanę.
R: Pani nie jest z Trójmiasta, prawda?
AS: Zgadza się, studiowałam w Łodzi, natomiast na piątym roku wzięłam ślub i mój mąż z powodu pracy wylądował w Trójmieście, więc praktyki robiłam już tutaj. Zresztą to przypadek zrządził, że w szkole, w której miałam praktyki, dyrektor, wręczając mi taki dzienniczek ukończenia praktyk, zapytała się, czy nie chciałabym od września pracować. To było II LO w Gdańsku i tak zostałam w tej szkole na dziesięć lat.
R: Mnóstwo czasu.
AS: Tak, teraz 24 kwietnia będzie osiemdziesięciolecie tej szkoły i dostałam zaproszenie. Mam nadzieję, że spotkam choć kilka osób z mojej pierwszej klasy wychowawczej.
R: A z kolei tamta szkoła średnia, do której sama Pani uczęszczała, gdzie się znajduje?
AS: To jest liceum w Płocku, de facto też trzecie liceum – tak jak nasze – i podobnie jak u nas z internatem.
R: A jak Pani ogólnie wspomina tamte szkolne czasy? Często Pani mówi, że na przestrzeni lat wiele się w formule szkoły zmieniło.
AS: Tak, pamiętam mojego nauczyciela matematyki, który mówił do nas przez ramię – nigdy się nie odwracał. Byłam w klasie żeńskiej, było nas trzydzieści pięć dziewczyn. To były zupełnie inne relacje. Nie było możliwości podejścia, porozmawiania z nauczycielem. Choć muszę powiedzieć, że wiele od człowieka zależało, bo nasza wychowawczyni była taka postrzelona i miałyśmy z nią bardzo dobry kontakt. Zresztą też zostawiła mi trochę miłości do teatru – była polonistką i co miesiąc zabierała nas na spektakle. Natomiast jeśli chodzi o nauki ścisłe, to pamiętam tych nauczycieli bardzo negatywnie. Powiedziałam sobie kiedyś, że jak zostanę nauczycielem, to nie dopuszczę do tego, żeby uczeń bał się do mnie podejść i zapytać. Nie wiem, czy mi się udało…
R: Zdaje mi się, że tak. Jednak bez oporów zostajemy po lekcji. Nauka nauką, ale nasz dyrektor mawia, że wszystkie godziny spędzone za biurkiem powinniśmy równoważyć taką samą liczbą godzin aktywności fizycznej. Czy Pani się to udawało? Jak to wygląda teraz?
AS: Aktywność fizyczną miałam chyba w żyłach, że tak powiem. Nie trenowałam w pojęciu dzisiejszym żadnego konkretnego sportu, natomiast chodziłam na SKS-y do szkoły. Moją ulubioną aktywnością było bieganie długich dystansów. Nawet reprezentowałam w zawodach szkołę i później uniwersytet. Bez sukcesów, ale sprawiało mi to frajdę. Najdłużej związana byłam z tenisem stołowym. W tej chwili pokochałam rower – pandemia wywołała we mnie takie uczucie potrzeby zobaczenia przestrzeni. Zaczęłam jeździć na rowerze dość systematycznie. W tym roku z powodów zdrowotnych przerwałam na pewien czas, ale 3-4 razy w tygodniu generalnie siadam na rower. Daje mi to takie wytchnienie, taki reset i pozytywne zmęczenie. W zeszły weekend byłam już tej wiosny na rowerze trzeci raz – ręka mi już pozwala, więc ruszamy z rowerem. Jednak do roweru trzeba dorosnąć. Kiedyś nie sprawiało mi to frajdy, być może dlatego, że do szkoły podstawowej dojeżdżałam na rowerze. To był jedyny środek komunikacji – rower albo nogi. Stąd z przymusu dużo czasu spędzałam na rowerze, a potem nie sprawiało mi to frajdy. Wróciłam jednak do niego w okresie pandemii i uważam, że to świetna sprawa.
R: A czy w telewizji śledzi może Pani wyniki naszych kolarzy na arenie międzynarodowej? Bywają imponujące.
AS: Nie, nie. U mnie w domu sport jest obecny – mój mąż ogląda, śmieję się, że chyba wszystko w telewizji, więc kolarstwo górskie też ostatnio oglądaliśmy, ale do mnie bardziej przemawia sport uprawiany czynnie. Sama nie śledzę, ale wiem, że coś takiego jak kolarstwo szosowe istnieje i jak odbywają się Tour de France lub Giro d’Italia, to oglądamy.
R: A gdyby mogła Pani wraz z mężem obejrzeć jakieś dowolne wydarzenie sportowe na żywo, typu jakiś wielki mecz, to jakie by to było?
AS: Siatkówka. Miałam już tę przyjemność, kiedy Polska grała w Ergo Arenie. Kilka razy byłam też na meczach Zaksy w naszej lidze. Siatkówka robi wrażenie – myślę, że jest takim największym widowiskiem. Byłam też raz na meczu rugby i nigdy tego nie powtórzę. Na piłkarskim meczu też byłam, ale siatkówka to jest to wydarzenie, na które bym się zdecydowała. Jest dynamiczna, a przy tym atmosfera na trybunach jest niesamowita. Mecz siatkówki był pierwszym meczem, na który poszliśmy z dziećmi, miały 4-5 lat i było bezpiecznie, było fajnie, tylko głośno.
R: W polskiej kulturze siatkarskiej jest też sporo takich charakterystycznych przyśpiewek, typu „Pieśń o Małym Rycerzu”, które cały tłum zgodnie skanduje…
AS: Tak, mnóstwo dopingu, ludzie krzyczą, pojawia się falowanie, wietrzenie sali. Jest to niesamowite przeżycie. Naprawdę polecam mecze siatkówki.
R: A jeśli chodzi o inne Pani hobby, to można zauważyć, że tutaj wokół nas w Pani sali 21 jest mnóstwo roślin. Czy u Pani w domu parapety też tak wyglądają?
AS: Niestety tak, mój mąż mówi, że co to za dom, skoro nie można nawet otworzyć okna. Staram się mieć ich trochę mniej, ale tak, rośliny są jakąś taką moją odskocznią i wytchnieniem. W tej chwili mam kawałek swojego ogródka, więc spędzam tam każdą możliwą chwilę. Uwielbiam roślinki, ale też ponoszę z nimi porażki – niektóre kwiaty po prostu mi więdną. Z kolei przez wiele lat od szkoły średniej kolekcjonowałam kaktusy. W szczytowym momencie mojego zbieractwa kaktusów, miałam około 80 gatunków. Mieliśmy ogromny dom, więc miałam pole do popisu. Kwitły mi one niesamowicie. Jeden z nich okropnie wtedy cuchnął, więc był wynoszony na zewnątrz albo do piwnicy. W późniejszych latach również towarzyszyły mi te kaktusy. Miałam w swoim domu taki, na który mój mąż mówił „maczuga”. Był on większy ode mnie i pewnego razu przewrócił się na mnie. Jechałam na pogotowie, bo kolce wbiły mi się w nerw nogi i nie mogłam jej zgiąć…
R: Jakie poświęcenie dla hobby.
AS: To prawda. Ale obecnie nie mam już w domu ani jednego kaktusa.
R: A czy ogólnie lubi Pani spędzać czas na łonie natury?
AS: Tak, bardzo. Ptaki, podobne do tych, które teraz słyszymy za oknem, codziennie mnie budzą. W końcu mieszkam w takim miejscu, gdzie nie budzą mnie samochody, tylko ptaki.
R: Jeśli ma Pani czas na jakiś dłuższy urlop, to wybiera się Pani właśnie w takie miejsce bogate w niezwykłe krajobrazy czy raczej do jakiejś metropolii, aby zwiedzać?
AS: Do metropolii absolutnie nie – w ogóle mnie nie ciągną wielkie miasta. Miejscem, w którym najbardziej lubię spędzać czas są Tatry. Widziałam nawet dwa lata temu cietrzewia, a w Polsce jest to gatunek zagrożony wyginięciem.
R: Naprawdę, cietrzewia?
AS: Tak, dziko żyjącego, widziałam go na własne oczy. Być może był jednym z ostatnich. Lubię Tatry, kiedy są puste. To były Tatry Bielskie. To było niesamowite, chodziliśmy tam około 13 godzin, a nie spotkaliśmy nikogo. Był to taki nietypowy dzień, bo niestety Tatry są teraz przeludnione. Uciekam od zgiełku, samochodów, uciekam od dużej liczby ludzi i dlatego wielkie metropolie mnie nie ciągną. Nie mam takiej potrzeby, tu Paryż, tu Londyn, tu Rzym. Pociąga mnie taka dzicz zupełna i właściwie jak najmniej ludzi.
R: A propos Tatr, ma Pani w sali 21 wśród swoich puzzlowych panoram krajobraz Zielonego Kieżmarskiego Stawu. Była tam Pani osobiście?
AS: Byłam tam ze trzy razy. Przecudne miejsce, polecam – Zelené pleso jest fajnym miejscem wypadowym z fajnymi trasami. Poza tym jest piękne.
R: Zgadzam się. A jeśli chodzi o kolejne z Pani hobby, to nieraz udało mi się zaobserwować Panią z książką w ręce. Czy jest jakiś tytuł, który najbardziej przypadł Pani do gustu? Albo taki, który by Pani polecała uczniom?
AS: Książki towarzyszyły mi od zawsze, ale nie mam takiej jednej ulubionej. Są momenty, kiedy czytam książki, które mają coś do powiedzenia, czyli ostatnio biografię o tytule „Prześcignąć swój czas”. Opowiada o Irenie Szewińskiej, naszej olimpijskiej biegaczce. Natomiast gdy jestem zmęczona, najczęściej wybieram książki lekkie, które można w dowolnym momencie zamknąć i nie przeżywać, że się nie wie, co się dalej wydarzy. Chociażby naszych trójmiejskich autorek, m.in. Magdaleny Witkiewicz, która napisała całą serię takich różnych babskich książek. Mogę przeczytać i zapomnieć, a to zapewnia takie chwilowe oderwanie się od rzeczywistości. Teraz czytam też kryminał Alka Rogozińskiego, który śmieszy. Natomiast w waszym wieku fascynowały mnie książki Joanny Chmielewskiej – naszej, można powiedzieć, Agaty Christie, którą de facto mam prawie całą w domu – kolekcja ponad stu książek. Ważne, żebyście czytali. Czytajcie, bo to rozwija i pomaga poznać świat.
R: A gdyby mogła Pani zaprosić na kawę jakąś jedną sławną osobę, niekoniecznie żyjącą, to kto by to był? Właśnie jakiś pisarz czy zupełnie inna postać?
AS: To strasznie trudne pytanie… Może was zaskoczę, ale jeśli mogłabym, to chciałabym może nie tyle kawę, ale właśnie iść w Tatry z… Karolem Wojtyłą. Chciałabym spędzić godzinę, dwie z naszym byłym papieżem. Byłam na jego trzech spotkaniach – odwiedził i Płock, i Trójmiasto. Byłam zawsze w dobrych miejscach – zawsze miałam wrażenie, że miałam kontakt wzrokowy z Ojcem Świętym. Zrobił na mnie ogromne wrażenie i dlatego stwierdziłam, że to byłaby osoba, z którą chciałabym przejść się po Tatrach.
R: Czyli religia odgrywa w Pani życiu znaczącą rolę?
AS: Myślę, że przede wszystkim osobowość papieża odgrywała dużą rolę – to, co on przeżył, m.in. wojnę, jakim był człowiekiem, jak potrafił pewne rzeczy zrobić. Religia jest ważna. Byłam wychowana w praktykującej rodzinie katolickiej, więc religia przebijała się przez moje życie. Teraz patrzę z perspektywy na to, że kiedyś wszyscy tak robili, ponieważ było to zakazane. Były restrykcje: nie wolno było chodzić do kościoła, nie było lekcji religii, więc wszystkich do tego ciągnęło. Teraz jest w drugą stronę – można, to właściwie po co? Religia, jako Bóg, siła, która nad nami czuwa, to tak, jest dla mnie istotna, ale instytucja kościoła może nie do końca.
R: Aktualnie wiele osób ma niestety taki pogląd. Jednak pewnie również w życiu codziennym spotyka Pani wiele osób, z którymi można by przy kawie czy w Tatrach odbyć jakąś intrygującą rozmowę – w naszej szkole nie brak inspirujących osobistości. Jedni uczniowie odpływają, inni przypływają, a na pewno część z nich zapisuje się szczególnie w Pani pamięci. Czy jest jakaś taka właśnie zabawna sytuacja z udziałem uczniów, w której Pani uczestniczyła i chciałaby ją Pani wspomnieć?
AS: Powiem tak, mam nadzieję, że mi się niedługo rozwiąże jedna taka sytuacja: przyszłam do pracy w szkole w kwietniu jako świeżutka studentka, a od 1 września stanęłam z drugiej strony biurka jako wychowawczyni klasy pierwszej B. Kiedy stałam na boisku z tabliczką „1B”, podeszła do mnie uczennica i zapytała: „Też będziesz w tej klasie?”. Ja mówię: „Tak, tylko z drugiej strony biurka.”, a ona w odpowiedzi na to uciekła w tłum uczniów. Może na spotkaniu absolwentów dowiem się, kto to był. To była zabawna sytuacja, ale takich sytuacji jest więcej. Raz była klasówka w klasie trzeciej B, do dziś też ją pamiętam. To jest ten pierwszy rok pracy, kiedy wszystko pamięta się tak żywo. Jeden uczeń miał założone słuchawki, jeszcze wtedy od Walkmana. Nie takie wasze, małe, króciutkie, bezprzewodowe. Ja mówię do niego: „Wyjmij, Łukasz, słuchawki.” On na to: „Tak, tak, już przepraszam.” I w tym momencie odzywa się jego kolega: „Co Pani zrobiła!? On miał nagrane tam wdech i wydech.” 10 minut klasówki upłynęło, a ja nie byłam w stanie klasy uspokoić. Oni się tak śmiali z tego, a on był taki przerażony. Więc sytuacji naprawdę jest mnóstwo. Młodzi ludzie są kreatywni i o ile to jest zabawne, a nie chamskie, to jest fajne. Taka atmosfera na lekcji rozluźnia. To też pokazuje, że ten nauczyciel z drugiej strony też jest człowiekiem.
R: Tylko trzeba umieć zachować umiar, a niektórzy niestety w pewnym momencie go zatracają.
AS: Dokładnie tak. Dopóki to wszystko jest gdzieś na swoim miejscu to działa. Wspominam także mnóstwo takich różnych zabawnych sytuacji wycieczkowych, kiedy uczniowie się spóźniają. Pytamy się, dlaczego, a on tłumaczy się, że spodnie na lewą stronę założył. Niektóre rzeczy są naprawdę śmieszne, a z pierwszego roku nauczania najwięcej takich pamiętam. Być może to ten stres związany z nowym miejscem, pracą. Nigdy w życiu nie czekałam tak na wakacje, jak będąc pierwszy rok w pracy. Odliczałam dni. Miałam kalendarz i skreślałam pole każdego dnia po powrocie z pracy. Myślałam sobie: „Jeszcze 14 dni, wytrzymam.”
R: Z jednej strony właśnie są te zabawne szkolne sytuacje, ale z drugiej mają miejsce też te tragiczne. Wspominała kiedyś Pani takie wydarzenie, kiedy to schylała się Pani po coś na chodniku, a jakiś samochód prawie Panią staranował.
AS: To wydarzyło się przy naszej szkole, przy wejściu. Pochyliłam się po rękawiczkę i mama, która odwoziła ucznia do szkoły, wjechała z impetem na chodnik. Nabiła mi guza, bo ja, schylając się, miałam głowę idealnie na wysokości zderzaka. I aż usiadłam na ziemię. To było frustrujące. Może dobrze, że nie widziałam dziecka, które wysiadło z tego samochodu.
R: Groziłoby mu zagrożenie z matematyki?
AS: Nie, nie o to chodzi. Ludzie niestety nie patrzą, a mogą zrobić realną krzywdę. Myślę jednak, że większym zagrożeniem jestem ja sama, na przykład kiedy spieszyłam się na autobus i wbiegałam na pasy na czerwonym świetle. Ten pęd życia, który czasem wyłącza w nas realne myślenie, jest niebezpieczny. 10 minut nie zbawi przecież świata, prawda? A jednak mu ulegamy.
Ciąg dalszy wywiadu nastąpi wkrótce.
