W Ogólności

Gazetka Uczniów III Liceum Ogólnokształcącego im. Marynarki Wojennej w Gdyni

FelietonyRóżne

Ile trwa 5 minut?

Julita Pietroń

„Jeszcze” oraz „minut” to słowa, które słyszałam już niezliczoną ilość razy. Zwłaszcza w magicznym równoważniku zdania „Jeszcze pięć minut”. Ile to tak naprawdę jest? Wiadomo, czas to pojęcie obce niektórym przedstawicielom naszego homo (nie zawsze) sapiens. Obce każdemu okupantowi jedynej łazienki, każdemu małemu dziecku na placu zabaw, każdemu nerdowi przy grze w Hearts of Iron, albo innych Call of Duty, obce każdej kobiecie, która kocha makijaż. Obce również molowi książkowemu w bibliotece i mamie, ciągnącej nas za sobą po butikach. Że nie wspomnę o budziku ustawionym na godzinę 5:30, gdy nam jeszcze został jeden tylko odcineczek serialu… no, może dwa. Budzik tez się na czasie nie zna, nie umie i to zawsze jest tą godzinkę drzemki za szybko.
Jedno jest pewne – im bardziej się nie nudzimy, tym szybciej płynie czas. Im dłużej czekamy, tym wolniej porusza się wskazówka wskazująca minuty.
Jak zapewne każdy z Was się domyśla, pięć minut, o którym piszę, nie trwa pięciu minut. Chodzi tu o pojęcie chwili. Chwili, gdy woda na herbatę się grzeje, chwili, gdy autobus miał być za minutę, a będzie za trzydzieści. I tu wchodzi anegdotka. Jest impreza u znajomego, tak zwany sezon osiemnastek w pełni. Pełnoletnia ja, nie pierwszej urody, ale za to z więcej niż dwoma sukienkami w szafie. Schody się zaczynają przy słowach „więcej niż dwie”. Mam się w co ubrać, ale w sumie to nie. O ironio! Po 3 rozmowach na Messengerze, dwóch telefonach i szybkiej wymianie SMS z kolegą, że kosz od dziewczyny to nie koniec świata (bo dramaty się dzieją cały czas na świecie, w każdym momencie życia, pamiętajcie!), w końcu pakuję telefon do kieszeni jeansów, które w sam raz dopełniają glany i koszulę, nie to co jakaś kiecka. I już prawie wyszłam, ale makijaż. No nie pójdę bez, przecież ten odcineczek serialu zabrał mi cenne pół godziny snu. Z moim typem urody oznacza to mniej więcej wygląd zombi, więc nawet nie będę się chwalić ile kosztuje mnie zapas białego podkładu na pół roku. Do autobusu jeszcze dziesięć minut, idzie się dwie, zdążę. Co się dzieje dziesięć minut później? Nie zdążyłam. Od kiedy była malutka zmiana rozkładu, mój autobus postanowił kursować dwie minutki szybciej, czyli o pięć za szybko jak na mój gust. No bardzo zabawne. Wieczór, więc autobusy częściej niż co pół godziny nie jeżdżą. Jeszcze jeden telefon, narzekania psiapsi, pół godziny później jadę, wyglądam jak milion dolarów, ale mamusia kazała wziąć czapkę, więc włosy będą raczej jak gniazdo, niźli dolary, albo chociaż franki szwajcarskie (tu wstaw kawał o braniu kredytów). Grunt, że ledwie czterdzieści minut później, bo jakiś ciągnik, niedzielny kierowca i czerwone światła bardzo mnie kochają, stoję pod klatką schodową towarzyszki swojej wieczornej eskapady. Nie zgadniecie, co się dzieje, jak dzwonię do drzwi psiapsi.
Tak. Ona mówi „jeszcze pięć minut”. Dzwonię do solenizanta, że się spóźnię i żeby nie czekał z tortem, grunt, żeby kawa została. Znowu czekam, czekam, powtarzam sobie, że czas to pojęcie względne, że chwila zaraz minie… Po pół godzinie ona schodzi, odstrojona, w kreacji marzeń i pyta „Serio? Jeansy? Od pół roku nie ubrałaś sukienki. I w ogóle, to co tak długo?!”. Przewrót oczami, bieg na autobus, brak miejsc siedzących i w końcu lokal w bocznej uliczce, a tam impreza. Przyjaciółka ledwo się przywitała, pobiegła dać prezent i już ruszyła dokonać swych dzikich, tanecznych ekscesów. Ja stałam chwilę w progu, szukając znajomej twarzy, prezent odłożyłam koło innych. Gdzie solenizant? Znajomy głos, woda kolońska i tradycyjne powitanie jubilata „tylko godzina po czasie, mam torta i kawę, chodź!”.


A zatem, snując morał, ile trwa 5 minut? Więcej niż chwilę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *